Kiedyś umrę... No cóż, wszyscy wiemy, że śmierć nie wybiera, Gdyby otruł mnie ktoś, kielich z jadem, bym wypił do dna, Bo zabitych nam żal, no i Bóg ich do raju zabiera. Żywy ciężki ma los, a o martwych od wieków się dba. Ból wykrzywi mi twarz, tracąc siły, na ziemię upadnę, Dusza pomknie gdzieś w dal i w przestworza poniesie ją koń, Gdy otworzy się raj, kilka jabłek z ogrodu ukradnę... Ale tam stoi straż. I bezbłędnie celuje wprost w skroń. Już zatrzymał się koń, ale wątpię, bym znalazł się w raju, Wokół pustka i piach, nie wiem, po co mój koń mnie tu wiódł, Ale nagle mój wzrok padł na bramę żelazną w oddali I klęczący tam tłum, czekający na kogoś u wrót. Głośno parsknął mój koń, potem znów, jakby w przepaść miał runąć, Lecz choć parskał i rżał, w naszą stronę nie zwrócił się nikt. Siwy starzec zza wrót chciał ogromną zasuwę odsunąć, Ale brakło mu sił, machnął ręką i z oczu nam znikł. I nie wzburzył się lud, nikt nie krzyknął, nikt słowa nie wyrzekł, Tylko z przodu ktoś wstał, jakby lepiej zobaczyć coś chciał. Zrozumiałem, gdy sam rajskiej bramie przyjrzałem się bliżej: Za ta bramą był sad pełen jabłek. I krzyż w sadzie stał. Siwy starzec zza wrót coś po cichu nakazał strażnikom, Ktoś z nich podał mu klucz i do bramy zbliżyli się znów. Szarpnął kraty sam Piotr, zardzewiały gwóźdź z zamka mu wypadł. Gdy otworem stał raj, tłum przed siebie się rzucił bez słów. Siwy starzec zza wrót uniósł dłoń, a więc znak został dany. To był sam święty Piotr! Sam apostoł ku górze wzniósł dłoń! I ukazał się sad - rajski ogród jabłkami usłany, Ale tam stała straż, celująca bezbłędnie wprost w skroń. Każdy wiele ma próśb, ale ja wcale wiele nie pragnę: Przyjaciela chcę mieć... Rajskich jabłek odurza mnie woń... Wierną żonę chcę mieć - właśnie dla niej tych jabłek ukradnę, Ale wciąż czuwa straż i bezbłędnie celuje wprost w skroń. W piersi brakło mi tchu, stałem z tyłu zupełnie bezradny. Pomyślałem: „No cóż... Skoro tutaj mnie przywiózł mój koń, Skoro jestem tu już, no to trochę tych jabłek ukradnę...” Lecz dostrzegła mnie straż. I bezbłędnie trafiła mnie w skroń.
       
I zaświstał mój bat, bezlitośnie nim konia smagałem. Wiozę jabłka. I wiem: to nieważne, że garść, a nie wóz. Właśnie tobie je dam, bo ty jedna wciąż na mnie czekałaś, Nawet wtedy, gdy koń, galopując, do raju mnie wiózł.
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1994
© Bartosz Kalinowski. Wykonanie, 2013