Gdy nad nadbrzeżem szary zapadł zmierzch, Na bladym niebie krwawe słońce zaszło, Marzycieł - junga ruszył w pierwszy rejs, - W piracki rejs, pod flagą z trupią czaszką. Głośno fale szumiały i w żagle wiał wiatr, Bezustannie trzy maszty skrzypiały, Junga płakał ze szczęścia, promieniał i bladł, Silne dłonie z wrażenia mu drżały. Surowy szyper pierwszy przerwał długą ciszę, - Poradził jundze: „Chłopcze, co tu kryć, Bądź dżentelmenem, gdy ci los dopisze, Bo jak bez szczęścia dżentelmenem być?“ Żaglowiec pływał, wielkie łupy kradł, Nie szczędząc tych, z kim spotkać mu się przyszło. Niejeden statek i niejeden jacht Musiał z pokorą uznać jego wyższość. Kiedy bitwa kolejna skończyła się już, Łup zdobyty już leżał na stole, Junga zbladł niespodzianie i chwycił za nóż, Bo za małą przyznano mu dolę. Jakiejś dziewczyny krzyk podziwu słysząc, Junga pomyśleć zdążył: „Co tu kryć, Bądź dżentelmenem, gdy ci los dopisze, Bo jak bez szczęścia dżentelmenem być?“ I choć w nieszczęściu był zupełnie sam (Nawet kapitan nie chciał igrać z losem), To nie dostrzegał swych krwawiących ran I swoim wrogom wciąż zadawał ciosy. Jego okrzyk dziewczynie ostatnim się zdał, Więc westchnęła i dłonie złożyła, - Wyskoczyła za burtę i z miejsca wśród fal Po wsze czasy jej ciało się skryło. To widząc, junga broń przystawił do swej głowy, Na spust nacisnął i gdy martwy padł, - Ostatni z dżentelmenów tym sposobem W jego osobie nasz opus’cił świat.
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1994