Na cichej przełęczy, gdzie wiatrom nie wadzą już skały, Gdzie taka jest grań, że wspiąć na nią nie zdołał się nikt. Wśród gór sobie echo wesołe wysoko mieszkało, I glos wydawało na krzyk, człowieczy każdy krzyk. Samotność straszliwa, gdy tak się zaciśnie na gardle, Ze ledwie zdławiony się w przepaść osunie twój głos, Wołanie o pomoc wnet echo poniesie upadłe I wzmocni, doniesie do uszu przyjaciół twych wprost. To widać nie ludzie, szaleju, blekotu popiwszy, By słychać nie było tupotu, chrapania ich już, Zjawili się żywy ten wąwóz na zawsze uciszyć, I echo związali i knebel wepchnęli do ust. Przez całą noc trwała mordercza zabawa wśród śmiechów, I echo milczące z nich każdy pod obcas swój brał, Pod świt rozstrzelali to górskie, to górskie echo, I łzy wytrysnęły jak żwir spośród zranionych skał.
© Bohdan Zadura. Tłumaczenie, 1986
© Bartosz Kalinowski. Wykonanie, 2019