Rozpędzam się, wybijam idę w górę, Poprzeczkę strącam, nie wyszło, niech to szlag Te dwa czterdzieści stoi twardym murem. Odpadłem, choć niewiele było brak. Tak to jest, gdy uprawia się sport, Tak to jest, kiedy skacze się wzwyż - Długi rozbieg, wybicie i lot - Potem całym ciężarem na pysk. Ja się wybijam z prawej, tę metodę mam, Za ogon złapię sławę i pokażę wam. Niech inni skaczą z lewej, jak tak dobrze im, Ja się wybijam z prawej, to mój styl. Rozpędzam się, wybicie, idę w górę - I znowu spada ta cholerna żerdź, Trybuny już się ze mnie śmieją chórem, A trener na mnie zawziął się na śmierć: "Z klubu, łajzo, polecisz na łeb! Potem oddam cię, durniu, pod sąd. Z lewej skakać masz, czy chcesz, czy nie! Twoja prawa to gorzej, niż błąd". Choć widzę - kiepska sprawa, trener mordę darł, Nie umiem skakać z lewej, choćbym chciał. Ta prawa, choć nieprawa, się do skoku rwie, A lewa mi omdlewa. Tak to jest.                         Trybuny w śmiech, znów na rozbiegu stoję I prawą nogą lekko macam żwir. Wybijam się... I dwa czterdzieści moje! Przeszedłem, tego mi nie weźmie nikt. Niech kontuzja w pachwinie mnie rwie, Niech kuleją obie nogi moje dwie Przetrzymałem ruganie i śmiech, Byłem w górze. No co? Może nie? Co z tego, nic takiego, rekordowy miałem skok. Złapałem ogon sławy, przytrzymałem go. Niech inni skaczą z lewej, jak im dobrze tak, Ja się wybijam z prawej. To jest fakt.        
© Jonasz Kofta. Tłumaczenie, 1978
© Marian Opania. Wykonanie, ?