Za nami skok nocny, przeprawy, podbiegi, pełzanki, A teraz potrzebne nam spokój, odwaga i spryt. Ja ciągle chcę wierzyć, że nam nasze czarne bosmanki, Pozwolą nad ranem popatrzeć raz jeszcze na świt. Nam wczoraj mówili postronni „Umrzyjcie jak zuchy”, Na cóż spróbujemy, próbować to przecież nie wstyd. Zobaczy się, co tam! „Cudzesy” parzyły w paluchy, Nie powiem, jak inni, sam gapię się chętnie na świt. Nasz pluton specjalny, specjalny jak fach komandosa, Nie radzę nikomu finkami po plecach nas dźgać. Poderżniesz mi gardło, lecz świtu nie sprzątniesz sprzed nosa, i tak mu się przyjrzę, na tyle to zawsze mnie stać. Obeszliśmy śpiących, choć ręce potwornie świerzbiały... Wtem widzę... (zasieków akurat kąsaliśmy drut). słonecznik zielony, lecz czujny, nad wiek wybujały, obrócił się główką - jak według kompasu - na wschód. O szóstej trzydzieści za nami już było najlichsze, Pułapek powrotu niech boi się truteń i tchórz. Zgrzytliwe końcówki zapłonu zębami doczyszczam, Nie wzeszło słoneczko, lecz wiem, że jest blisko - tuż tuż. Cofają się ku nam zwiadowcy, nie wszyscy - to boli, Co było - nie ważne, a ważne - fort prysnął jak mit. Wierzymy, że nasza toporna robota pozwoli Wam kiedyś bez kosztów do woli zapatrzeć się w świt.
© Jerzy Szperkowicz. Tłumaczenie, 2012