Kiedyś umrę i ja, kiedyś wszyscy przeważnie umrzemy, byle bez samobója, wbity w plecy przyda się nóż. Uśmierconych się czci, opłakuje, pamięta bez ściemy, żywych nie rozpieszczamy - na nich też przyjdzie czas no i już. Padnę w błoto na twarz, malowniczo, na pokaz po trosze, Dusza pomknie galopem, gdy kradzioną podam jej klacz. W rajskim sadzie nazrywam rajskich jabłek pełne dwa kosze, Choć tam straż strzela w łeb nie pytając nikogo kto zacz. To gdzieś tu. Ale gdzie? Darmo oczy wytrzeszczam łzawiące. Nieużytek jałowy w mało rajski rozciąga się kraj. W tym bezmiarze niczego - brama lita jaśnieje jak słońce. Etap łagru - tysiące - na kolanach poznają ten raj. Jaka klacz? Ogier Rdzeń. Poskromiły go dwa dobre słowa. Z pachwin rzepy wydarłem i grzywę zaplotłem mu w mig. Starzec biały jak ser, przy zasuwie niemrawo majstrował, pomarudził, pokwękał, nie dał rady otworzyć i znikł. Umęczony tłum zjaw nie uronił ni łzy ani jęku, tylko przeszedł na kucki z kolan dawno zdrętwiałych do cna. Znowu mamy kanadę. I witają nas nie bez wdzięku, Życie wraca do norm, nawet Chrystus na oku nas ma. Wszystkim nam chce się łask. Czy tak wiele domagam się łask ja? Chcę mieć blisko przyjaciół i żonę, by rozległ się płacz, Dla nich jabłek natrzęsę, tych blado-różowych o brzasku. Nic, że straż strzela w łeb nie sprawdzając nikogo kto zacz.         Nagle starca poznaję, co łzy ciurkiem płyną mu z oczu, Święty Piotr, Piotr Apostoł, jam rosyjskiej ruletki jest gracz. W głębi sad, rajski sad, a w nim wysyp dorodnych owoców. Pod ochroną. Mnie straż w łeb trafiła nie patrząc, kto zacz.                 Zatem żegnaj, kraino bagnista, ponura i głucha, Konie? Koń prosi owsa, a jawa się splata ze snem. Wzdłuż urwiska bicz trzaska, gdy chartem gnam, za pazuchą wiozę jabłka dla ciebie, i z zaświatów wzywasz mnie, wiem.
© Jerzy Szperkowicz. Tłumaczenie, 2012