Drżąc przed psami kontrwywiadu sam zasiada do obiadu pod niewinnym pseudonimem Jego James Bondowska Mość; w rękawiczkach pija whisky (wszak zostawia się odciski) do hotelu „Sowietskaja” zjechał niesowiecki gość. James samotnie bez pomocy zasadniczo tylko w nocy, pstrykał, klikał czymś co podczerwienią się fachowo zwie. W blasku dnia na pośmiewisko, wystawione będzie wszystko co cenimy i kochamy, czym kolektyw szczyci się. Do świetlicy przy Zawietów Tylko przybić szyld szaletu, Nasz kochany Bazar Główny przypomina złomu skład, odchudzony w mikro szkiełku można nosić GUM w pudełku, aż nadmienić nie wypada w co się zmienia teatr MChAT. Praca solo, bez podręcznych, może nudzi, może męczy, Wróg pomyślał i po krzyku, czek fałszywy połknął zsyp. W ciemnym barze dla spłukanych poczciwinę Epifana z tropu zbił i z pantałyku, bardzo niesowiecki typ. Ten Epifan gnida chciwa nigdy niesyt bab i piwa. Bez umiaru, bez honoru przynieś, podaj, padnij, wstań. Każdy taki sługus denny to dla szpiega skarb bezcenny. Każdy może upaść, skoro pijak, mięczak jest i drań. Pierwszy plan do wykonania: wpół do czwartej koło bani, zahamuje taxi-bus, trzeba wsiąść, taksiarza upić, przybrać wyraz twarzy trupi, BBC to zaraz kupi na gorący headline news. Na wernisaż do Maneżu proszę włożyć wszystko świeże, tam podejdzie gość w cywilu niewysoki i w pince-nez, spyta: „Lubi pan czereśnie?!” Odzew brzmi: „A nie za wcześnie?” Wręczy panu kęs trotylu, proszę przynieść trotyl mnie. Za to wszystko, gapo cwana - kusił diabeł Epifana - będzie forsa, dom, Chicago, mnóstwo dziewuch, gablot wąż... Wróg nie wiedział - głupi osioł, kogo o to wszystko prosił. To był major, as wywiadu i przykładny ojciec-mąż. Marnie skończył Jamsio Bondek, nie dopisał mu rozsądek, i przeliczył się okrutnie schodząc na chciwości dno. Teraz siedzi, liczy lata kiedy się podniesie krata. Do hotelu „Sowietskaja” puka miły pan Hulot.
© Jerzy Szperkowicz. Tłumaczenie, 2011