W okropnej samotności, Że tylko z nudy wyć Pod okiem jegomości - - Kasztana przyszło żyć. Maman wciąż z kolegami, A papcio wziął i zbiegł... Trząsł Kasztan gałęziami, Od wścibskich spojrzeń strzegł! Choć Kasztan klął i sarkał, Osłaniał z wszystkich stron To Róża pensjonarka Dostrzegła miłość swą. A Narcyz, co ją urzekł Był z wyższych sfer, ot co! Nim poznał naszą Różę - Powąchał innych sto. Nie, zasad on nie łamał Maniery miał, ten gość! A mamą? Wprost grand - dama, A papa? Multi - ktoś. Był podlewany z garnka, Rozsiewał rajską woń I Róża pensjonarka, Poczuła miłość doń. Kusiciel ten piekielny, Lowelas, dandys, trzpiot „Rzuć - szeptał - rzuć swój zielnik I do mnie Różo chodź!" „Nie, tego nie przeżyję!" Westchnęła Róża „Ach!". I na Narcyzią szyję, Rzuciła się we łzach. I płatków jej aksamit Miłosny wzniecił szał... - Maman wszak z kolegami... Cóż Kasztan czynić miał? A Róża w swej radości Nie widzi, ślepa, jak Schnie z bólu i miłości Dojrzały prawie Mak. Zdążyła Róża szepnąć: „Nietrwałe szczęście róż!". Wiatr zwiędłe płatki strzepnął I Róży nie ma już. A Mak, co Różę kochał Zbolały sechł bez słów... - Z rozpaczy Kasztan szlochał, Lecz wiosną zakwitł znów.
© Wacław Kaleta. Tłumaczenie, 1989