Nade mną metry ziemi zamiast gwiazd, W kopalni praca to nie żaden festyn. To zawód nie z tej ziemi, mówią tak, I też najbardziej ziemski jednocześnie. Czarodziejami trudno nazwać nas, Z piekielnych głębin węgiel w górę pchamy, Paliwo diabłom możesz z nami kraść, Nie będą miały czym w swych kotłach palić. Wgryzasz się, zębami rwiesz, aż na dno, Rośnie wciąż czarnego złota wielki stos. I sami niczym diabły w pyle, w ćmie, Lecz wiesz, że pociąg nasz odejdzie pełny. Drążymy trzewia ziemi - matki swej, Na ziemi za to cieplej jest i pewniej. I wagoników sznur w chodnika mrok, Znów szybko mknie jak w filmie sensacyjnym. Krainie węgła dajesz przytyczka w nos, Czujemy to w swych mięśniach, w karkach sztywnych. Wgryzasz się, zębami rwiesz, aż na dno, Rośnie wciąż czarnego złota wielki stos.         Lejemy zryte pola to nasz ślad, W pamięci mniej, gdy zatniesz sdę w swym gniewie. Lecz nam błogosławiona ziemia ta, Przebaczy, że drążymy wciąż jej trzewia.             W ciemnościach nie zbłądzisz, nde bój się, A pyłem się za chły śmiesz tak jak wszyscy. I w przód, czy w dół osiągniesz zawsze cel, My sami ryliśmy te labirynty. Wgryzasz się, zębami rwiesz, aż na dno, Rośnie wciąż czarnego złota wielki stos.
© Ryszard Woźniak. Tłumaczenie, 1983