Czyj to dom we mgle wicher mrozem skuł? Siedem wiatrów dmie, dach sie zapadł w dół Okna łypią w las na urwiska płat brama sponad zasp - na mój bity trakt. Śaągam wodze i - z san, ciężki miałem dziś dzień, Jest tam kto, byle kto, byle miał parę rąk? Głowę dałbym, że cieniem ktoś śmignął przez sień, ale kruk tylko zniżył sie tocząc swój krąg. Szynkiem zda się dom, gdy przestąpisz próg, a ludziska w krąg - każdy innym wróg, mdły spode łba wzrok, oko dziwi się, w kącie obraz święty w bok patrzy, krzywi się. Jak dogadać się było? Ten urżnął się w sztok, tamten grał, ten się darł... Ani w ząb, ani rusz! Aż półgłówek szemrany, półcwaniak, półćwok, chyłkiem skądś, spod obrusa, pokazał mi nóż. Kto z was powie mi: czyj to dom, czyj kąt? Uchyl jeno drzwi - jak w trupiarni swąd, świateł zda się dość, a mrok czai się, chyba żyć tu ktoś odzwyczaja się. Znam was: bramy na oścież, a dusze pod klucz! Kto tu panem? Gdzie jest? Człek by wypił i zjadł! W odpowiedzi mi: siedź i nie próbuj tu truć. A ten skąd się tu wziął? Nam tak leci od lat! Co posialiśmy, to i zżęliśmy, trawką żywym się, sparszywieliśmy... Człek i jadł, i pił, tym pocieszał się, ktoś tam kogoś bił, ktoś tam wieszał się... Jam od wilków uchodził, gnał konie przez las, jestże kraj, gdzie im ziarno dosypią bez plew? Jestże dom, gdzie od świec bije jasność i blask, gdzie nie jęczy podłoga, nie skarży się śpiew? Nie słyszeliśmy, nie spotkaliśmy, w tłoku, w mroku żyć przywykaliśmy. Stąd nasz szczep i ród, tu nam trupem lec, pod ikoną krzywą, śród czarnych świec. Smrodem świec, okiem złym każdy straszy tu kąt. W nogi! Chodu! Za próg! W kłus do lasów i poi! Gdzie mnie konie poniosą i los - byle stąd! Gdzie są ludzie jak ludzie, gdzie chleb jest i soi! Taki życia szmat, tyle stało się, chciałem za pan brat, a nie dało sie... Czyżbym skrzywdził was, stając twarzą w twarz, oczy czarne złe, stół biesiadny nasz...
© Andrzej Mandalian. Tłumaczenie, 1989