W ciszy przełęczy, gdzie skały wiatrom nie zawada, nie zawada, Na stokach, na które dotychczas nie wspiął się nikt, nie wspiął się nikt, Żyło sobie wesołe górskie echo, górskie echo od pradziada, Odzywało się tylko na ludzki krzyk - ludzki krzyk. Kiedy wielka samotność gulą podchodzi do gardła, do gardła, I kiedy jak spadająca w przepaść iskra gaśnie wrzask, gaśnie wrzask, Krzyk o pomoc echo chwyta jak trawy źdźbło sarna, źdźbło sarna, Wzmacnia go i na rękach lekko przenosi jak kwiat. Nie chcą tu widzieć ludzi strutych wódką i ziołem, i ziołem, Nie chcą słuchać tętentu kopyt i łoskotu burz, łoskotu burz, Przyszli uciszyć żywy wąwóz co ścieli się dołem, się dołem, Echo związali i wepchnęli mu knebel do ust. Calutką noc tu trwała krwawa i dzika zabawa, zabawa, Zadeptali echo i dźwięków nie słyszy nawet głaz, nawet głaz, Rozstrzelali górskie echo z samego rana, z samego rana, I bryznęły łzy jak kamienie z poranionych skał.
© Henryk Rejmer. Tłumaczenie, ?