Bieg na dziesięć kilometrów, a tu masz - Nóż w serce, Bo Bieskudnikow, najlepszy łyżwiarz nasz, Biec nie chce. Ponoć niezdrów, ma kłopoty z brzuchem czy Z astmą... Patrzę - trener kiwa na mnie: - Fiedia, ty Go zastąp! - Nie podołam, jestem sprinter! - Padam mu Do kolan: - Po stu metrach przecież mi zabraknie tchu I skonam! Trener na to: - Siły woli trzeba ci I hartu, Musisz, Fiedia, do ostatniej kropli krwi - Idź, startuj! Trudna rada, przyszło wolę przekuć w czyn Przykładnie: i Prułem tak, jak gdyby to był zwykły sprint - I padłem... Jednak dziesięć kilometrów to nie to Co setka; Szkoda gadać, nie dobiegłbym nawet do Półmetka. Trener wściekł się, choć w istocie wszak to on Był winny; Po zawodach syknął tylko: - Paszo} won Z drużyny! Jeszcze wczoraj nie podchodził do mnie bez Półbasa, A dziś wyszło, że to jednak kawał jest Judasza! Więcej żadni mi działacze dawać w kość Nie będą! Przerzuciłem się na judo, chiński boks I kendo. Teraz w klubie nikt już nie ochrzanią mnie, Nie gdera... Choć rekordy raczej wolę bić, a nie Trenera.
© Michał B. Jagiełło. Tłumaczenie, 1991